To jest lekko chore



Popatrzcie na amerykański rynek klasycznych samochodów. Tam w dalszym ciągu możecie kupić coś z lat 60-70, i nawet przy tym nie zbankrutować do zera. Po prostu znajdujesz ogłoszenie, które sprzedający wystawił za rozsądną i adekwatną do stanu samochodu cenę, dobijacie targu, i odjeżdżacie w stronę zachodzącego słońca od teraz już własnym BMW 633 CSI które udało wam się wyrwać za $1200. W przypadku samochodów amerykańskich jest jeszcze taniej.

Niektórzy twierdzą, że samochody produkcji krajowej tanieją dużo szybciej. Ja za każdym razem odpowiadam że to gówno prawda, i wystarczy zajrzeć na OLX żeby szybko zweryfikować to zdanie.

Spójrzcie na to tak - w latach 80 wszyscy równo nienawidzili Polonezy, Maluchy czy Syreny. Każdy wzdychał do zachodnich konstrukcji takich jak Opel Kadett, BMW E21 czy choćby Golfów 1 i 2.

I kurwa słusznie.

Wiem, że właśnie nie tyle wbijam kij w mrowisko, co polewam je benzyną i podpalam, i sporo miłośników polskiej motoryzacji się konkretnie oburzy, ale według mnie w polskim przemyśle motoryzacyjnym nie ma nic do miłowania, poza sentymentem.

Przegrzewające się silniki w Bisach. Spowalniacze zamiast hamulców w Dużym Fiacie. Wyjące mosty w Polonezach, czy chociażby gnijące na potęgę Tarpany Honkery. Te samochody były wykonane z gównianych materiałów, produkowane niechlujnie, a już pomijając te fakty nie było nawet właściwych części, przez co były drutowane na potęgę.

A teraz przechodzę do sedna - pomimo tych wszystkich wad możnaby uznać, że ich zaletą mogłaby być chociaż niska cena. A taki chuj.

Wejdźcie sobie na Allegro, i sami zobaczcie jak właśnie rośnie nam piękna bańka spekulacyjna. Ludzie sprzedają te same samochody, które każdy miał ochotę podpalić albo wrzucić do jeziora gdyby trafiła się szansa kupienia Opla, za ceny przekraczające nieraz nowe małe Skody.

Nie żebym bronił nowych Skód (to się w ogóle jakoś odmienia?), ale ta sytuacja jest chora.

Załóżcie że jesteście nieświadomym kupującym. Macie do wydania 50 000 zł. Da się za to kupić sporo naprawdę fajnych samochodów. Stwierdzacie jednak, że chcecie kupić sobie coś klasycznego. Ok, wasza kasa, wasza decyzja. Podejmujecie decyzję, że ten Borewicz po kompletnym remoncie z powtórzonym 15 razy w opisie zwrotem "dla pasjonata" jest dobrym pomysłem.

Notabene dla mnie zwrot "dla pasjonata" znaczy mniej więcej to samo co "tylko pasjonat może chcieć tym jeździć, bo każdy inny dostanie przy tym pierdolca"

W zamian za równowartość używanego E46 M3 kupiliście właśnie trochę cienkiej jak papier śniadaniowy blachy, przestarzały silnik o mocy 3 chomików mechanicznych, oraz wyjący most, przez który musicie jeździć w zatyczkach.

Normalny człowiek wyjebałby ten samochód w pizdu, albo poszukał innego łosia który kupi go od niego za porównywalną cenę. Natomiast przeciętny "pasjonat polskiej motoryzacji" uzna, że ten drugi się kompletnie nie zna, że przecież ten samochód "ma duszę" (autentycznie nienawidzę takiej argumentacji), i że takich samochodów już nie robią.

I moim zdaniem bardzo kurwa dobrze, że nie robią.

Od razu spuszczę trochę z tonu, i wytłumaczę dokładniej o co mi chodzi. Nie mówię, że nikt nie powinien kolekcjonować i utrzymywać w stanie fabrycznym tych samochodów. Nie bronię nikomu tego, żeby podobały mu się produkty FSO, tak samo jak nie zmuszam nikogo do uwielbiania pod niebiosa samochodów z biało-niebieskim śmigiełkiem. Ba, wręcz uważam, że bardzo dobrze że dalej możemy oglądać te samochody w takim stanie jak w dniu produkcji.

Dzięki temu możemy w pełni cieszyć się tym, że nie musimy nimi jeździć na co dzień.

Osobiście bardzo chętnie kupiłbym Borewicza albo Dużego Fiata, jako samochód do pojeżdżenia sobie nim raz na jakiś czas od święta. Problem jest w tym, że użytkowanie owych samochodów na co dzień zakrawa o masochizm. Jeździłem UAZem 469B, i sprawiło mi to masę radości, jednak jeśli miałbym jeździć nim na codzień, po jakimś tygodniu mocno przytulałbym shortshifter z Ekspresu i miał pierwsze objawy zespołu stresu pourazowego.

Powiedzmy to wprost - z jakiegoś powodu po otworzeniu granic zalała nas fala Opli, Volkswagenów i Mercedesów, a nie trzymaliśmy się dalej umęczonych kaszlaków.

Dlatego nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy jeżdżą codziennie tymi samochodami i są z nich zadowoleni. A tym bardziej cen na tym rynku.

Ceny polskich samochodów to kompletny temat rzeka. W ostatnich latach wszystko co w dowodzie ma pierwszą rejestrację przed 1990 rokiem nagle zaczęło kosztować więcej niż zdrowy rozsądek nakazuje.

Ludzie, gdy szukałem Ekspresu widziałem jeżdżącą Skodę Octavię z 59 roku za niecałe 13 tysięcy, a tuż obok było ogłoszenie z 2 zdekompletowanymi budami Dużych Fiutów, z czego jedna bez silnika, i obie bez papierów za 11 000.

To jest nienormalne.

Owszem, da się jeszcze kupić cos ze znaczkiem FSO na masce nie wydając worka pieniędzy. Problem w tym, że "FSO w rozsądnej cenie" będzie w stanie wskazującym raczej na "FSO w cenie 2 kebabów". Każdy egzemplarz który ma chociaż ogniska blachy w rdzy i "jeździ, skręca, hamuje" kosztuje od razu więcej niż start rakiety Saturn V.

Przyznajcie sami, że rynek klasyków jest u nas dość konkretnie zjebany.

Popularne posty z tego bloga

Gazotan biedanu

Obudowa termiczna dolotu w BMW E46

Ustawienie zbieżności na partyzanta - relacja z wymiany końcówek drążków kierowniczych