Co takiego mają w sobie stare samochody?



Ostatnimi czasy na polskich drogach pojawia się coraz więcej tak zwanych youngtimerów. Młodzi ludzie masowo przesiadają się do Golfów 2, Maluchów, dużych Fiatów i innych pojazdów z tamtej epoki. Jest to o tyle ciekawe zjawisko, że większość kierowców z większym stażem raczej szuka samochodów z nowszych roczników, z lepszym wyposażeniem i z niższym przebiegiem (czasem nawet można go negocjować). Jest to kompletnie pozbawione sensu, bo człowiek raczej zazwyczaj dąży do wygody w każdej dziedzinie swojego życia, a nie pozbawia się tych wygód z własnej decyzji.

Dlatego po wypadku który zakończył karierę "Krzaczka" postanowiłem także kupić coś z poprzedniego wieku.

No dobra, to jest co prawda 1999 rok, ale się liczy.



Tak oto właśnie stałem się właścicielem przedliftowego 320Ci.

Decyzja ta spowodowała nagłą konsternację wśród wszystkich moich znajomych, ponieważ od zawsze nie okazywałem jakiegoś wielkiego zainteresowania motoryzacją pochodzącą zza naszej zachodniej granicy.

A w szczególności do grupy VAG.

Od tamtego czasu miałem dość okazji żeby zapoznać się z tym samochodem. Kiedy przypałętał się pod mój blok był w opłakanym stanie zewnętrznym oraz wewnętrznym. Oba emblematy BMW kompletnie obdarte. Lampy jak i przeciwmgielne totalnie zmatowiałe. Rysy na każdym elemencie poza dachem. Lewe lusterko było kiedyś urwane, przez co jego ustawianie wymagało otworzenia szyby i popchnięcia szkła. Wgniotka na lewym przednim słupku i drzwiach. Brakujące elementy w zestawie narzędzi w bagażniku.

Oraz co najgorsze w tym wszystkim.

Kołpaki.

Nie cierpię kołpaków.

Po zakupie zacząłem porządkować listę rzeczy do zrobienia, które w pierwszej kolejności wymagają ogarnięcia. Tak oto na samym początku listy pojawił się podstawowy serwis, czyli wymiana kompletu olejów oraz filtrów. W trakcie wymiany zauważyłem dodatkowo wyciek ze skrzyni biegów i kończące się tuleje w tylnym zawieszeniu.

Fun times ahead.

Po około 3 miesiącach posiadania Bolidu Młodzieży Wiejskiej lub ewentualnie Bawarskiego Ekspresu (nie rozumiem czemu moi znajomi tak ją nazywają, skoro tak nazywano inny model BMW) mogę stwierdzić że lista napraw niespecjalnie się skurczyła, a nawet zaczynam się zastanawiać czy póki co się nie wydłuża.

Z drugiej strony jednak sporo rzeczy zauważonych na początku jest już zrobionych. Ekspres dostał nowe emblematy, w piwnicy czekają przemalowane stylingi 136 (o ile dobrze pamiętam numerek), w bagażniku w końcu pojawiła się półeczka po lewej stronie, dzięki czemu wszystkie rzeczy które przypadkiem pojawiły się w bagażniku nie dzwonią o blachę. Pod maską silnik został porządnie umyty, a ostatecznie cały samochód trafił do warsztatu na remont blacharki oraz do lakierowania.

Z każdą kolejną naprawą i poprawką zauważyłem że coraz bardziej lubię ten samochód. Pomimo dość oziębłych relacji na samym początku z każdym dniem coraz więcej rzeczy jest zrobione w nim po mojemu. Coraz bardziej ten samochód staje się "mój".

No ale "nic nie może przecież wiecznie trwać". Na czas remontu blacharskiego byłem zmuszony znaleźć sobie zastępczy środek transportu. Przez moment rozważałem wyciągnięcie spod plandeki w garażu Junaka, jednak spojrzenie na termometr szybko wybiło mi ten pomysł z głowy.

Mogę być nie do końca normalny, ale kurna bez przesady.

Tak więc oto od 3 tygodnie jeżdżę Skodą Felicia Anno Domini 1997.

Z nieśmiertelnym 1.3MPi.

Swoją drogą widać ją z tyłu poprzedniego zdjęcia.

Po dokładniejszym zapoznaniu się z tym czeskim wynalazkiem mogę postawić moją opinię o tym samochodzie.

Jest po prostu fajny.

Nie wiem co sprawia że jazda nim powoduje u mnie banana na ryju. Może to skojarzenia z Golfem 2 mojego dziadka, którego już nie ma wśród nas (Golfa, nie dziadka). Może to ascetyczna deska rozdzielcza, na której nie znajduje się jeden z tych nowoczesnych guziczków na którym nadrukowano któryś z trzyliterowych skrótów, których prawie nigdy nie jestem w stanie poprawnie rozwinąć. Swoją drogą wiedzieliście że pod deską rozdzielczą w Felicii znajdują się np. kratki nawiewu ze Skody Favorit?

Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.

W każdym razie Felicia (zwana także "Pasztecikiem") całkiem nieźle jak na moc 68KM przyspiesza, prowadzi się zaskakująco stabilnie pomimo wady genetycznej objawiającej się brakiem stabilizatora, nie posiada wspomagania ani ABSu, ani tym bardziej klimatyzacji, a pomimo tego kierowanie nie wymaga wysiłku (chyba że postanowicie skręcać koła na postoju), hamuje naprawdę nieźle, a moment blokady kół jest bardzo łatwy do wyczucia.

I ma fotele z masażem i grzaniem dupy.

Jezu najsłodszy, takiej opcji nie ma nawet nowy Superb.

Najlepsza funkcja tego samochodu, 10/10.

Wracając do pierwotnego tematu, po jeżdżeniu swoim Ekspresem oraz Pasztecikiem zacząłem rozumieć ten trend powrotu do starych samochodów. One po prostu nie próbują udawać tego czym nie są. Nowe samochody są trochę jak UAZ 469B, którego sprzedawca usiłowałby cię przekonać, że idealnie sprawdzi się do dojeżdżania 500 metrów do kościoła co niedzielę. Skoda Felicia powstała jako mały samochód który miał za zadanie jeździć na ryby albo do cioci mieszkającej obok Ciechocinka po średniej jakości drogach, i być tani. Te założenia spełnia wręcz idealnie. Jest mała, ma mały bagażnik i mały silnik, który na obrotomierzu ma zielone pole od 2000 od 3500 obrotów. W mieście jest oszczędna, na trasie nieco bardziej. Nie posiada regulacji wysokości fotela i kierownicy (chyba, przynajmniej mi się nie udało jej zlokalizować). Te zabiegi spowodowały że na ten samochód było stać każdego Havla czy Josefa. Z kolei E46 miało być ładnym (kwestia gustu) coupe, do przemieszczania się po autostradach, z lekko sportowym zacięciem. 6-cylindrowy silnik generuje 150KM, a na autostradzie przy jeździe z prędkością pomiędzy 130 a 160 kilometrów na godzinę pali mniej niż 8 litrów na setkę. Z kolei w mieście nawet 15 litrów może być bardzo dobrym wynikiem, a każdą dziurę w nawierzchni czuć bardziej niż wyraźnie.

Oba te samochody nie próbują udawać że nadają się do wszystkiego. Zabranie Felicii na autostradę i przejechanie na drugi koniec kraju raczej nie będzie wyjątkowo miłym doświadczeniem okraszonym ciszą. Z kolei próby użytkowania E46 w mieście na codzień (co wbrew logice robię każdego dnia) skończą się rachunkami na paliwo większymi niż najwyższy nominał banknotów NBP, oraz problemami z zaparkowaniem w miejscach które wymagają wjechania na krawężnik wyższy niż 2 centymetry.

Z kolei następca Felicii czyli nowa Fabia 3 usilnie próbuje przekonać nas że nie posiada słabych stron. Dużo miejsca w środku oraz w bagażniku zachęcają do dalekich wypadów. Komfortowe zawieszenie sprawia że jazda w mieście jest naprawdę wygodna. Jednak - co z tego, jeśli pod maską znajduje się 1.0 TSI z którego wydmuchano od 90 do 110KM, przez co ten silnik jest wysilony do granic możliwości. W mojej subiektywnej opinii jazda autostradą 140/h przez pół kraju nie ma prawa skończyć się dobrze, bez wydmuchania uszczelki pod głowicą. Owszem - moja Toyota miała silnik 1.4 D4D, jednak przejechanie z Gdańska do Bydgoszczy autostradą z wdepniętym pedałem gazu w podłogę nie spowodowała absolutnie żadnych problemów z wyjątkiem chwilowego przegrzania turbosprężarki, która po dojechaniu na miejsce ciągle świeciła. Różnica jest taka, że 1.4 D4D ma zasłużoną przez lata opinię silnika prostego i bezawaryjnego, w przeciwieństwie do palety silników TSI, TFSI, FSI, FBI, KGB i HIV.

No to w takim razie może Fabia poszła śladem swojego dziadka i chociaż jest dobrym samochodem do miasta? Ponownie podam moją subiektywną opinię, ale mając okazję obejrzeć ją od spodu mojego zaufania nie wzbudziły łączniki stabilizatorów o grubości mojego palca oraz cienkie półośki. Owszem, zgodzę się że technologia wykonania elementów poszła do przodu, mamy komputery, suwaki logarytmiczne i inne wspomagacze projektowania, jednak czy nie można było dać w kilku miejscach kilku milimetrów materiału więcej? Nie wydaje mi się żeby ten silnik czy skrzynia za 40 lat miała taką renomę jak tylne mosty w Mercedesie "Beczce". Tym bardziej nie na naszych pomorskich drogach, w których dziury pojawiają się szybciej niż nowi ukraińcy w Tesco

W takim razie dla kogo najlepiej sprawdzi się nowa Fabia? Podejrzewam że najlepszym środowiskiem dla niej będzie robienie 20-30 kilometrów dziennie drogami krajowymi, bez dziur. Takie zwykłe jeździdełko które ma tylko jeździć do pracy i z powrotem. W takich warunkach użytkowania faktycznie ma szanse na przeciętnie długie życie, i w miarę oszczędną jazdę. Problemem jest jednak to, że marketingowcy Skody usiłują nas przekonać, że równie dobrze nadaje się do miasta czy na autostradę.

Sorry, ale według mnie Fabia nadaje się tam równie dobrze jak ja do prowadzenia bloga o motoryzacji.

Mooooment...

P.S: Uczepienie się Skody oraz Fabii 3 jest przykładem wziętym tylko dlatego że jest następcą Felicii. Moje przemyślenia zasadniczo tyczą się także innych marek oraz modeli, po prostu najwygodniej było mi się posłużyć akurat tym modelem.

Popularne posty z tego bloga

Gazotan biedanu

Obudowa termiczna dolotu w BMW E46

Ustawienie zbieżności na partyzanta - relacja z wymiany końcówek drążków kierowniczych